KSIĄŻKA – Wihajster do godki

KSIĄŻKA

Duchowo przygotowujemy się do świąt już od pierwszej niedzieli adwentu. Ale niezależnie od tego robimy przedświąteczne porządki. Jak to wygląda na Śląsku – pisze o tym Barbara Szmatloch gwarą śląską. Barbara Szmatloch jest Ślązaczką z dziada pradziada i napisała podręcznik ’Wihajster do godki. Lekcje śląskiego’. Dlaczego zajmujemy się Śląskiem i jego gwarą? Bo jednym z naszych charyzmatów jest PATRIOTYZM, a patriotyzm dotyczy nie tylko Polski jako całości, ale również poszczególnych jej regionów. Powinniśmy zachować kulturę naszych przodków również w sferze języka. Należy wiedzieć że w gwarze śląskiej zachowały się relikty języka którym posługiwano się w średniowieczu na terenie całej Polski. Śląsk został na długi czas od Polski odizolowany, więc język został zachowany w starej postaci, a  na pozostałych terenach Polski rozwinął się w innych kierunkach. Dlatego też Henryk Sienkiewicz pisząc 'Krzyżaków’ i chcąc oddać klimat językowy średniowiecznej Polski – studiował gwarę śląską. Poczytajmy więc fragmenty tekstów Barbary Szmatloch:

 

Ani my sie łobejrzeli . Ani żeśmy się spostrzegli
Ani my sie łobejrzeli, jak prziszeł adwynt, cas roratow, wiyszanio adwyntkrancow, no i świynty Łucyje. Ale u nos niywiela sie ło ni słyszało, a ino jedny tancie było Luca. Ani żeśmy się spostrzegli, jak przyszedł adwent, czas rorat, wieszania wieńców adwentowych, no i świętej Łucji. Ale u nas niewiele się o niej słyszało, a tylko jednej ciotce było na imię Łucja.

Świynto Łucyjo jes patronkom łod szwockow, jeglorzy i ponoć broniyła bajtlow przed heksami. U Szwedow frelki łoblykajom sie wtedy po biołymu, a na gowa dowajom kranc, na kerym polom sie świycki. Ale łod tego mogom sie gibko hajcnońć wosy i wtynczos żodym fojerman niy pomoże.

Święta Łucja jest patronką od szwaczek, krawców i podobno broniła dzieci przed czarownicami. U Szwedow dziewczęta ubierają się wtedy na biało, a na głowę nakładają wieniec, na którym palą się świeczki. Choć od tego mogą się szybko zapalić włosy i wtenczas żaden strażak nie pomoże.

Łostatni glinglac   Ostatni dzwonek

Na świynto Łucyjo był zawdy łostatni glinglac, żeby sie rychtować do Godnych Świyntow. Ale muszymy se to brać poleku, bo som rzecy ważne i ważniyjsze. Coby sie w tym wszyskym niy potracić i wiedzieć, w kery dziyń briftryjger prziniesie nom pynzyjo, muszymy mieć w chałpie kalyndorz.

Na świętą Łucję był zawsze ostatni dzwonek, żeby się przygotować na Boże Narodzenie. Ale musimy się za to brać powoli, bo są rzeczy ważne i ważniejsze. Żeby się w tym wszystkim nie pogubić i wiedzieć n. p., w który dzień listonosz przyniesie nam emeryturę, musimy mieć w domu kalendarz.

Jak każdego roku, w doma zacyno sie pucowanie, glancowanie, szpanowanie gardinow, biglowanie, manglowanie i robiynie forantu. A jeszce ceko nos szukanie gyszynkow i kupiynie kalyndorza.

Jak każdego roku, w domu zaczyna się czyszczenie, polerowanie, naciąganie firanek, prasowanie, maglowanie i robienie zapasów. A jeszcze czeka nas szukanie prezentów i kupienie kalendarza.
Kupiynie kalyndorza   Kupienie kalendarza

Jo zawdy mom taki z kartkani do srywanio no i taki, na kerym jes cołki miesiąc abo i rok. Kożdy może kupić kalyndorz z takymi łobrozkami, jake mo rod – blumami, szifami, frelkami w badykostimach, małpicami abo chamstrami (ale chamster to tyż przepadzity cowiek).

Ja zawsze mam taki z kartkani do urywania no i taki, na którym jest cały miesiąc albo i rok. Każdy może kupić kalendarz z takimi obrazkami, jakie lubi – kwiatkami, okrętami, dziewczynami w strojach kąpielowych, małpami albo chomikami (chomik to też zachłanny człowiek).

Jo mom już trzi take kalyndorze i musza sztopnońć, bo mi ścianow w chałpie braknie. Jedyn jes ze świyntym Zeflickym namalowanym na dwunostu starych łobrozach, bo wielce mu przaja i wierza, co mi pomogo. Na drugym widać Nikisz z gryfnymi rołzami, co to rosnom na cegłówkach i niydugo bydom keby nowe. I blank srogi, z zocnymi i szwarnymi synkami, dziynki kerym na Ślonsk prziszła Polska. Som tam moje liplingi – Wojciech Korfanty i Robert Oszek. Ale szkoda, że śmieściyła sie ino jedna kobiyta. I je żech pewno, że te kalyndorze mi sie niy zmierznom.

Ja mam już trzy takie kalendarze i muszę na tym poprzestać, bo mi ścian w domu zabraknie. Jeden jest ze świętym Józkiem namalowanym na dwunastu starych obrazach, bo wielce go kocham wierzę, że mi pomaga. Na drugim widaić Nikiszowiec z ładnymi różami, co to rosną na cegłówkach i niedługo będą jakby nowe. I dosyć duży, z godnymi szacunku i przystojnymi mężczyznami, dzięki którym na Śląsk przyszła Polska. Są tam moi ulubieńcy – Wojciech Korfanty i Robert Oszek. Ale szkoda, że zmieściła się tylko jedna kobieta. I ja jestem pewna, że te kalendarze mi się nie znudzą.

Nasuło trocha śniegu   Nasypało trochę śniegu
Nasuło trocha śniegu i zaroz u dochtorow trza cekać w dugi raji. Toż zazwoniyła do mie kamratka, coby ji dać abo spaczeć aplyjger (tyż flanca) rołzynblata, bo zacły jom targać dakle (tyż morchle) i chce do nich wrazić poskurcany konsek tego zielska. Bo downi na fynsterbrecie kożdy mioł rołzynblat, na kery godali tyż szczyrbok, rozyndla i anginka. Jak sie urwało liść, na kerym rosły malutke szkóty i sie go poskurcało, to woniało ponkom, fefermynckom abo cytronom. Ale trza było dować pozor, bo skisz tego wonianio mogło to niykerym zaszkodzić na dychaniu. Teroz zachwolajom go na ryma, kucanie i rojmatyka. Mo tyż łodganiać kopruchy i mole ze szranku.

Nasypało trochę śniegu i zaraz do lekarzy trzeba czekać w długiej kolejce. Więc zadzwoniła do mnie koleżanka, żeby jej dać albo wystarać się sadzonkę geranium, bo zaczęły ją boleć uszy i chce do nich włożyć rozgnieciony kawałek tego ziela. Bo dawniej na parapecie każdy miał geranium, na który mówili też anginka. Jak się urwało liść, na którym rosły malutke włoski i się go roztarło, to pachniało jabłkiem, miętą albo cytryną. Ale trzeba było uważać, bo z powodu tego zapachu, mogło to niektórym powodować duszności. Teraz reklamują go na katar, kaszel i reumatyzm. Ma też odganiać komary i mole z szafy.

Lycynie się zielskami   Leczenie się ziołami
Jes w modzie lycynie sie łostomajtymi zielskami, co to po nich jednymu na glacy wyrosły sztyjchary, drugi przestoł być świdraty, a jeszce inkszy leber dostoł takego szwongu do roboty, co zaroz sztajgnył. Jo w take cuda niy wierza, ale kożdy mo wolno wola i może się lycyć pilami, szprycami abo iś do zielorza – byle niy do dochtora Google’a. Jest w modzie leczenie się rozmaitymi ziołami, co to po nich jednemu na łysinie wyrósł meszek, drugi przestał być zezowaty, a jeszcze inny leń dostał takiego zapału do roboty, że zaraz awansował. Ja w takie cuda nie wierzę, ale każdy ma wolną wolę i może się leczyć tabletkami, zastrzykami albo iść do zielarza – byle nie szukać porad w internecie.
A mie rołzynblat do teroz śni sie po nocach. Roz mamulka kozała mi go poskurcać i zaniym żech sie kapła, wcisła se go do ucha i zaroz usła. Cekałach, aże łodecnie obudzi się, coby ji te zielsko wyciongnońć, ale nikaj go niy było. Łobszukałach cołko zofa, zogowki, sztebdeka i nic. Co jo wtynczos podżyła! I łod tego casu rołzynblata u mie żodyn niy uświadcy. A tego, jak mi potym nazdoł dochtor, niy moga Wom pedzieć, bo musiałabych gibko pylać do suchatelnice. A mnie geranium do teraz śni się po nocach. Raz mamusia kazała mi go pognieść i zanim się spostrzegłam, włożyła go sobie do ucha i zaraz zasnęła. Czekałam, aż się obudzi, aby jej to ziele wyciągnąć, ale nigdzie go nie było. Obszukałam całą sofę, poduszki, kołdrę i nic. Co ja wtenczas przeżyłam! I od tego czasu geranium u mnie nikt nie znajdzie. A tego, jak mi potem nawymyślał lekarz, nie mogę Wam powiedzieć, bo musiałabym szybko biec do konfesjonału.
Jak za bajtla   Jak byłam dzieckiem

Jak za bajtla miałach ryma, starka wlywali do waszpeka gorko woda z kamelkami, potym przikrywali mi gowa handtuchym i wachowali, cobych niy wpuściyła tam zimnego luftu. To była istno mordynga, a z kichola i tak sie kidało, no i fest świyndzioł. Akurat tatulek zaklejoł cośik kitym i przestało kapać, toż coby durch niy smarkać, nacisłach se do dziurkow w nosie plasteliny… Gorzi było ino z Hańcym z wielgich domow, kerymu bracik zaklajstrowoł dziura w zymbie cymyntym, a to niy był mlycok. I teroz wiym, że niy noleży byle cego nikaj wrażować.

Jak byłam dzieckiem  i miałm katar, babcia wlewała do miednicy gorącą wodę z rumiankiem, potem przykrywała mi głowę ręcznikiem i pilnowała, żebym nie wpuściła zimnego  powietrza. To była prawdziwa mordęga, a z nosa i tak się kapało, no i mocno swędział. Akurat tatuś zaklejał coś kitem i przestało kapać, więc aby ciągle nie smarkać, nawciskałam sobie do dziurek w nosie plasteliny… Gorzej było tylko z Heńkiem z dużych bloków, któremu brat zalepił dziurę w zębie cementem, a to nie był mleczny ząb. I teraz wiem, że nie należy byle czego nigdzie wkładać.

Toż na dzisioj szlus!   To na dzisiaj koniec!
Toż na dzisioj szlus! – Ale cza pamiyntać coby se dychnońć, iść do kościoła – bo nojważniejniyjsze jes rzykanie! Bo przeca niy idzie durch łomiatać kronlojchtrow i wachować, coby ryby w badywannie sie niy kipły. To na dzisiaj koniec! – Ale trzeba pamiętać żeby sobie odpocząć, iść do kościoła – bo najważniejsza jest modlitwa! Bo przecież nie można ciągle omiatać żyrandoli i pilnować, żeby ryby w wannie się nie przewróciły.

.

Wihajster do godki Lekcje śląskiego - Barbara Szmatloch | okładka