Zgodnie z ówczesnymi przepisami musiał trzy lata „odpracować” po studiach i został nauczycielem fizyki w liceum. Potem, ku zdumieniu nauczycieli i uczniów, wrócił do seminarium i ukończył je w przyspieszonym, indywidualnym trybie. Swoją Mszę Świętą prymicyjną odprawił w Aninie w 1975 r.
Moja bliższa znajomość z Markiem zaczęła się w grudniu 1972 r. Marek, wówczas jeszcze kleryk, był na swój sposób liderem duchowym zespołu muzycznego „Heroldowie”, powołanego do życia przy parafii w Aninie przez ks. Krzysztofa Małachowskiego, przy życzliwej aprobacie ówczesnego proboszcza – ks. kanonika Stefana Ulatowskiego. Wokół „Heroldów” zgromadziła się grupa sympatyków, głównie młodzieży akademickiej. Marek organizował dla tej młodzieży zimowy obóz w Złatnej w Beskidach. Pamiętam, jak przyszedł do moich rodziców proponując aby na ten obóz pojechał mój starszy brat. Wówczas rodzice zapytali, czy zabrałby ze sobą także i mnie. Marek się zgodził i tak, będąc w drugiej klasie liceum, dołączyłem do anińskiej grupy akademickiej, za co jestem Markowi dozgonnie wdzięczny. W tej grupie, w środowisku przyjaciół, wzrastałem i trzymamy się razem do dzisiaj, choć minęło już prawie 40 lat. W tej grupie spotkałem też swoją żonę.
Pamiętam także, że kiedy sam musiałem decydować czy rozpocząć studiowanie na Wydziale Fizyki, zapytałem Marka, co mu dały studia na tym wydziale. Odpowiedział, że to co sobie najbardziej ceni i co przydaje mu się nadal, choć jest teraz daleko od problemów fizyki, to istotne poszerzenie horyzontu intelektualnego i umiejętność abstrakcyjnego myślenia, która ułatwia zrozumienie i otwarcie się na drugiego człowieka a także, a może przede wszystkim – na rzeczywistość Boga.
Potem księdza Marka wciągnęły obowiązki duszpasterskie. Przede wszystkim w duszpasterstwie akademickim, najpierw przy kościele św. Anny, potem św. Jakuba. Kolejno brał na siebie nowe obowiązki: duszpasterstwo służby zdrowia, służba w roli kapelana w rozmaitych zgromadzeniach zakonnych, w tym zwłaszcza w Zgromadzeniu Sióstr Miłosierdzia (Matki Teresy z Kalkuty). Dzięki znajomości języka angielskiego niósł posługę duszpasterską obcokrajowcom przebywającym w Polsce. Jako jeden z pierwszych zaangażował się i współtworzył w Polsce ruch spotkań małżeńskich. Działał w Odnowie w Duchu Świętym i na wielu polach, o których nawet nie wiem. Wszędzie wnosił swój charyzmat głębokiej wiary i ufności w moc Ducha Świętego. Jego drogą był zawsze drugi człowiek, do którego chciał jak najbliżej dotrzeć i pomóc mu w niesieniu jego krzyża. Gdzie widział potrzebę, starał się zmieniać otoczenie, czego przykładem było organizowanie sympozjów na temat etyki w medycynie i zakończone sukcesem starania o wprowadzenie etyki lekarskiej do programu studiów medycznych. Przy tak licznych zajęciach znalazł czas na obronienie pracy doktorskiej na temat historii duszpasterstwa akademickiego w Warszawie.
Pasją księdza Marka było śpiewanie przy gitarze. Gromadził wokół siebie ludzi i zawiązywał grupy przyjacielskie. Był wierny w przyjaźni. Znajdywał czas aby z licznymi przyjaciółmi regularnie się spotykać.
Na przestrzeni ostatnich kilku lat zbliżyła nas praca w Rodzinie Rodzin. Ks. Marek, który sam w tym Ruchu wzrastał, został przez ks. kardynała Józefa Glempa mianowany Asystentem Kościelnym. Na dwa miesiące przed śmiercią otrzymał dekret podpisany przez, wówczas jeszcze księdza arcybiskupa Kazimierza Nycza, do pełnienia funkcji Asystenta Kościelnego dla powstałego Stowarzyszenia Apostolskiego Rodzina Rodzin. Moja ostatnia rozmowa z ks. Markiem, w ostatnim dniu roku 2010, dotyczyła przyszłości Rodziny Rodzin. Przed rozstaniem, ks. Marek udzielił mi specjalnego błogosławieństwa. Cztery dni później, z grupą przyjaciół z Rodziny Rodzin i ks. Feliksem Folejewskim, modliłem się w domu rodzinnym ks. Marka, w pokoju „na górce”, prosząc o otwarcie mu bram nieba. Ks. Marek spoczywał na prostym drewnianym łóżku a światło świec rozjaśniało jego twarz, na której w ostatnich tygodniach życia cierpienie mocno odcisnęło swoje piętno. Teraz jednak nie było widać śladu cierpienia, twarz była pogodna, jakby zasnął w Panu. Było w tym dostojeństwo i spokój. Podobno przed samą śmiercią na twarzy ks. Marka pojawił się tak promienny uśmiech, jakby już z tamtej strony życia. Zresztą uśmiech był znakiem rozpoznawczym ks. Marka przez całe życie.
Uroczystości pogrzebowe zgromadziły w naszym kościele parafialnym blisko stu kapłanów z ordynariuszami obu warszawskich diecezji – ks. kard. Kazimierzem Nyczem i ks. abp Henrykiem Hoserem na czele. Ks. Kardynał odprowadzał ks. Marka do grobu na cmentarzu przy ul. Korkowej. Liczba uczestników tej uroczystości najlepiej świadczy o tym, kim był i czego w życiu dokonał ks. Marek.
Księże Marku! Dziękuję! Po stokroć dziękuję! Deo Gratias!
Anin, 18 stycznia 2011 r.
.
KB